Jakiś czas temu kupiłam sobie książkę kucharską pod tytułem „Apetyczna panna Dahl”, autorstwa owej panny Dahl, która zaiste jest apetyczna. W Internecie można znaleźć
multum jej fotografii, zarówno w wersji XXL, jak i XS. W obydwu wcieleniach jest równie apetyczna : )
Apetyczna jest również jej książka, ładnie wydana, w twardej oprawie, szyta – nie klejona; mam nadzieję że będzie trwała i nie zniszczy się zbyt szybko. Uwagę zwracają świetne zdjęcia w ulubionej przeze mnie stylizacji – lekko niedbałej, bezpretensjonalnej, pełnej uroku i świeżości. Jeśli sztućce, to stare, srebrne, z lekką patyną. Jeśli półmisek, to solidny, fajansowy, ręcznie malowany. Jeśli stół, to drewniany, solidny, lekko podniszczony od ciągłego używania. Autorem zdjęć jest
Jan BaldwinKsiążkę przegląda się z dużą przyjemnością. Gruby, mięsisty papier retro i ładny skład. A autorka ma duże poczucie humoru i dystans do siebie, zaś o jedzeniu pisze ze znawstwem i miłością. We wstępie czytamy:
„Nie jestem wielkim autorytetem w żadnej dziedzinie, ale czuję się uprawniona, żeby mówić o jedzeniu. Umiem jeść. W swoim życiu bywałam krągła jak modelka Rubensa,a kiedy indziej zostawał ze mnie cień człowieka. Waga i problem jej utrzymania zajmuje uwagę mnóstwa osób, a że na ich oczach straciłam parę kilogramów, nie wahają się mnie o to pytać” . Istotnie kwestia utrzymania szczupłej sylwetki, a przy tym możliwość czerpania przyjemności z jedzenia jest zagadką, nad którą biedzi się wiele osób, w tym i ja. Sophie ujęła mnie mówiąc, że można jeść ze smakiem, a przy tym cieszyć się swoją figurą. W niespiesznej retrospektywie opowiada o swoim dążeniu do harmonii w życiu, w tym zaś o poszukiwaniu harmonii i umiaru w jedzeniu. Ważnym dla mnie zagadnieniem, na który panna Dahl również kładzie nacisk, jest nie tylko ile jemy i jak to smakuje, ale co jemy. Skąd pochodzi żywność, którą kupuje? Czy jest zdrowa? Czy jajka które jem, są od kur, które wolno biegały po podwórku, czy od nieszczęśniczek z przemysłowego chowu? Sophie zachęca, aby kupować żywność od miejscowych producentów, jak najmniej przetworzoną, by jeść z umiarem, smacznie i bez poczucia winy. Czytałam to z niekłamaną przyjemnością.
Niemniej jednak mam kilka uwag dla użytkowników – a nie tylko czytelników tej książki. Kupując książkę kucharską mam zwyczaj uważnie czytać ją całą, po odstawieniu na półkę sięgać zaś do niej od czasu do czasu, szukając podpowiedzi lub inspiracji. Pomocny wtedy jest indeks tematyczny, porządkujący przepisy według kategorii. Kiedy szukam przepisu na zupę, patrzę w indeksie pod „zupa”. W indeksie omawianej książki pod „zupa” występuje: zupa kasztanowo-grzybowa, zupa pasternakowi Hollersa z curry, zupa rybna Hortense, zupa krem z kroszku, zupa z sałaty Teddy.
Natomiast francuska zupa cebulowa występuje pod „cebula”, barszcz czerwony/chłodnik jakoś poniżej „bananów”, zupa z cukinii i rukwi wodnej też nie jest pod „zupa”. O, jest jeszcze zupa szparagowa z parmezanem, zupa szpinakowa z kaszą jęczmienną i one również w indeksie znajdują się zupełnie gdzie indziej niż „zupa”. Na podstawie tego przykłądu uważam, że indeksu w procesie wydawniczym nie sprawdził praktyk. A w przypadku książki kucharskiej, jak mi się wydaje, redakcja polega nie tylko na wygładzeniu tekstu, ale i na sprawdzeniu, jak się z owej książki korzysta w praktyce. Czy indeks jest faktyczną wskazówką i czy przepisy zawierają wszelkie niezbędne informacje. Niestety ja trafiłam na brak w pierwszym z brzegu przepisie, który chciałam zrealizować. Na stronie 102 widnieje przepis na „Zupę pasternakową Hollersa z curry”. W lewej kolumnie wyszczególnione są składniki, które niezbędne będą do wykonania owej zupy. Wymieniono cebulę, czosnek, oliwę itp., ale brak jest.. pasternaku. Nie będę przeszukiwać całej książki tropiąc błędy, bo nie z taką intencją ją kupiłam. Kupiłam ją dla przyjemności. I jeszcze raz napiszę: czyta się ją i ogląda bardzo miło, ale użytkuje… gorzej.